Portal informacyjny, największa baza informacji o Darłowie, Darłówku i gminie Darłowo oraz interaktywne plany i mapy.

  SERWIS INFORMACYJNY

  INFORMACJE DLA TURYSTÓW

  BAZA NOCLEGOWA

  MAPY I PLANY

  DZIAŁ OGŁOSZEŃ

  REKLAMA

Auta Retro

REKLAMY

"Lidia" HOTEL SPA w Darłówku
"Lidia" HOTEL SPA w Darłówku

Ogłoszenia Katalog Foto galeria Mapy

 

Echo Darłowa

Wspomnienia osadnika Ziem Odzyskanych "Zaświadczenie Przesiedleńcze nr 134/47"

Urodziłem się w roku 1937 w Bielsku Podlaskim, dawnym miasteczku powiatowym województwa białostockiego. W domu było nas troje rodzeństwa i rodzice.
W latach pięćdziesiątych ten region kraju określano jako „Polska B„.
W latach sześćdziesiątych w „Turystycznym Przewodniku po Polsce” napisano: „dawny gród ruski”.
Coś w tym jest - chodząc po miejscowym cmentarzu natknąłem się na pomnik generała carskiego.
Dziwne jest to moje miasto rodzinne, dwu-kulturowe. W mieście są 4 cerkwie prawosławne i 3 kościoły katolickie. Miasto kulturalnie reprezentuje na zewnątrz zespół mniejszości białoruskiej.
Wyzwolenie przyszło do nas 30 lipca 1944 roku. Mama nie posłała mnie jednak w tamtym roku do szkoły. Nie było w co się ubrać, ani wyposażyć do szkoły.
Naukę rozpocząłem we wrześniu 1945 roku. Gdy wracałem ze szkoły do domu, pierwszą czynnością mojej Mamy było wyczesanie „gęstym” grzebieniem głowy nad białym papierem, aby sprawdzić, czy nie przyniosłem insektów. Bardzo często się to potwierdzało i trzeba było dokładnie myć głowę.
Wyzwolenie nie przyniosło nam pełnego spokoju. W mieście i okolicy ujawniły się silne oddziały Armii Krajowej. Nie mogły się pogodzić z faktem, że do władzy dochodzą komuniści i z obecnością wojsk radzieckich w naszym mieście. Często dochodziło do strzelaniny.
Najgorzej było w dni świąteczne. Mieszkaliśmy na ulicy Mickiewicza, a tam kwaterowało wojsko - polskie i rosyjskie. Dzięki rozwadze Ojca, nieraz schowaliśmy się za dużym piecem kaflowym.
Nocą było niespokojnie. Zewnętrzne ściany domów popisano farbą hasłami przeciw komunistom. Rano trzeba to było wycierać, i to prędko.
Często widzieliśmy, jak wojsko rosyjskie wyjeżdża na akcję z „banderowcami”.
Kiedyś przywieźli szesnaście rozszarpanych ciał żołnierzy rosyjskich i jednego polskiego milicjanta. Ich zwłoki były wystawione w kinie na widok publiczny.
W styczniu 1947 roku Ojciec przyniósł do domu wiadomość, że wyjedziemy na Ziemie Odzyskane i będziemy mieszkać nad polskim morzem.
Wśród nas młodzieży zapanował istny szał radości. Będziemy mieszkać nad MORZEM!!!
Załatwianie wszelkich formalności przeciągnęło się do maja.
Wreszcie! 17 maja 1947 roku po załadunku do wagonu towarowego i zaopatrzeniu nas w suchy prowiant przez Państwowy Urząd Repatriacyjny, ruszyliśmy.
Już w drugim dniu podróży spotkała nas niemiła przygoda. Rzęsisty deszcz poprzez dach podlał nas i niewielki dobytek w naszym wagonie.
Nawet i to zdarzenie nie zakłóciło naszego entuzjazmu i humoru. Mama na dłuższych postojach -po uzgodnieniu z kolejarzami gotowała nam na poboczu torów w garnku żeliwnym ziemniaki ze skwarkami. Jak nam to smakowało...
Na dużych stacjach węzłowych przedstawiciele PUR-u zaopatrywali nas w wodę i uzupełniali prowiant.
W wagonie nawiązała się prawdziwa przyjaźń: w dużym koszu wiklinowym przebywały razem - nasza kózka Mecia i pies Kajtek.
W szóstym dniu podróży dojechaliśmy do Torunia. Tu późnym wieczorem przeżyliśmy niemiłą przygodę.
Nie wiadomo skąd rozległy się dość częste strzały. Pochowaliśmy się za koła wagonów.
Potem dowiedzieliśmy się, że strzelali do siebie milicjanci z szabrownikami, którzy okradali wagony z towarami.
W ósmym dniu podróży oczom naszym ukazała się stacja naszego przeznaczenia.
Gospodarz z ulicy Chopina przewiózł nas z naszym niewielkim dobytkiem do miejsca zakwaterowania na ulicę Moniuszki. Długo już w nocy nie przychodził do nas sen, bo myśleliśmy o morzu i mieście.
A nazajutrz wyprawa nad morze i w miasto.
Wrażenie niesamowite. Taka duża liczba zabytków!
Piękny cmentarz poniemiecki. Potem był dewastowany, patrzyliśmy na to z obrzydzeniem.
Podobały nam się nawet bruki w jezdni, chociaż nieraz rozbijały „fajerki” popychane przez nas na drucie.
W dwa dni po przyjeździe przyszły pod nasz dom niemieckie kobiety z ulicy Kopernika, z koszami pełnymi porcelany. Prosiły o wymianę na ziemniaki, kaszę i inne produkty.
Mówiły, że nie mają co dać jeść swoim dzieciom, a domyślają się, że przyjechaliśmy z rolniczego okręgu.
W mojej Mamie zagrały uczucia macierzyńskie. Niemki odeszły z prowiantem, chociaż sami za wiele nie mieliśmy.
Ojciec poprzez Obwodowy Urząd Likwidacyjny kupił meble do naszego domu.
Sąsiedzi śmiali się z niego, że „w poniemieckich domach dużo mebli”, a myśmy kupili za pieniądze. Po latach zrozumiałem, że ja bym to samo zrobił.
Mój Ojciec miał problemy z podjęciem pracy. Powód: nigdy nie należał do żadnej partii.
Nadeszło lato, a z nim sezon wczasowy. Drewnianym poniemieckim wózkiem (na boso) woziłem wczasowiczom bagaże do domów wypoczynkowych.
Tak było przez parę ładnych lat. Zarabiałem sobie na ubiór do szkoły.
W ten sposób poznałem każdy zaułek miasta i każdy kamień w bruku. Poza tym wiele wydarzeń związanych z funkcjonowaniem miasta. Byłem świadkiem zawalenia się kamienicy na ulicy Powstańców Warszawskich.
Z Polski centralnej przywieźliśmy zwyczaj kolędowania z szopką na Boże Narodzenie. Przez parę lat chodziliśmy po kolędzie.
Najwięcej pieniędzy zebraliśmy na weselu u państwa Sasów. Datki zbierał dla nas osobiście pierwszy proboszcz Darłowa - ks.Tyniecki, obecny na tym weselu w charakterze gościa.
Ku uciesze wszystkich gości uzbierał dla nas pełną, przyniszczoną czapkę pieniędzy.
Z nadejściem nowej wiosny, dzięki życzliwości bosmana portu (ojca naszego kolegi), rozpoczęliśmy z grupą kolegów naukę jazdy na rowerze.
Był to rower bez opon i dętek. Jechało się dobrze. Gorzej było na wirażu. Przeważnie na kolanach.
W piątej klasie szkoły podstawowej zaczęła się nauka języka rosyjskiego. Okazało się po roku nauki, że znam tylko parę wyrazów. Wzburzył się mój nauczyciel - p. Ulanowski - ale stwierdził, że nie sprawiałem żadnych trudności wychowawczych, więc da mi szansę nauczenia się przez wakacje.
Mama zaprowadziła mnie do zamku, prosząc o korepetycje państwa Tarnowskich.
Pan Tarnowski odrzekł, że nie ma czasu, ale jego żona przypomni sobie rosyjski i przez to „odmłodzi się”. Nauczała mnie przez miesiąc i 10 dni. Pieniędzy za nauczanie nie wzięła i cieszyła się, że tak do mnie dotarła.
Do szkoły zawodowej już niewiele musiałem się uczyć z rosyjskiego. To byli wspaniali ludzie...
Wojnę zapamiętałem dobrze oczami dziecka. Przeżycia wojenne sprawiły, że - jak wszyscy inni - nienawidziłem Niemców. Dopiero przypadek sprawił, że nastąpił u mnie przełom w nienawiści.
Z kolegą starszym ode mnie o 5 lat wracaliśmy z miasta. Na ulicy Podzamcze na wprost nas szedł drobny chłopak w wieku 12 - 13 lat. Mój kolega podniósł z ziemi dość pokaźny kołek i z całą siłą kilkakrotnie uderzył chłopca w plecy. Ten dosłownie wił się z bólu i bardzo płakał. Zrobiło mi się przykro i spytałem, za co go zbił. Odrzekł, że to „niemiecki bachor”...
W roku 1952, po skończeniu podstawówki, poszedłem do szkoły zawodowej.
W 1954 roku zostałem przyjęty do pracy w stoczni „Kutra” i pracowałem tam do odejścia do wojska. System socjalistyczny organizował tzw. łączność miasta z wsią. W ramach tej akcji jako młody chłopak byłem wysyłany do pomocy przy żniwach w Kowalewicach, Sińczycy, Starym Jarosławiu i Dobiesławiu.
W latach 1957 - 1959 odbywałem w Gdańsku służbę wojskową. Po wojsku nie wróciłem już jednak do stoczni.
Od najmłodszych już lat czytałem pismo „Morze”. Dałem się ponieść młodzieńczym marzeniom...
W roku 1959 poprosiłem o wydanie książeczki żeglarskiej i w styczniu następnego roku zacząłem pracować w morzu w charakterze motorzysty kutrów rybackich.
W tym samym roku poznałem u nas w zakładzie moją przyszłą żonę Jasię, późniejszą wieloletnią nauczycielkę sieciarstwa w Zespole Szkół Morskich w Darłowie.
W 1961 roku urodziła się nasza córka.
Pracowałem w morzu do 1966 roku. Morzu wiele zawdzięczam. Nauczyłem się pokory życia. Utrwaliłem wiarę.
W roku 1966 rozpocząłem pracę w porcie rybackim „Kutra” na stanowisku maszynisty małej lokomotywy manewrowej.
Moja córka ukończyła w 1985 roku studia związane z gospodarką morską i otrzymała pracę w naszym zakładzie.
Udało mi się przepracować w jednym zakładzie 40 lat i w roku 1994 przeszedłem na emeryturę.
Córka obdarowała nas dwiema wnuczkami: Anią (15 lat) i Olą
(9 lat). Są mądre, spostrzegawcze i dobrze się uczą. Moim życzeniem jest, aby skończyły wyższe uczelnie i powróciły do naszego Królewskiego Miasta. Tu jest jeszcze tak wiele do zrobienia...
W chwili obecnej wchodzę już w „jesień życia”. Tak jak kiedyś moim marzeniem było zamieszkać na darłowskiej starówce (w rynku), teraz mam inne życzenie: kiedy już „zarzucę kotwicę w wiekuistą ciszę”, to chciałbym, aby mnie spopielono i by moje prochy spoczęły u boku mego Ojca.
Z tą decyzją niechętnie się jednak zgadza moja żona.
Po przemianach 1989 roku do domu mojej córki zaczęli przyjeżdżać Niemcy - synowie i córka dawnego właściciela jej domu. Są mile zaskoczeni naszą znajomością historii Darłowa i Pomorza.
Pani Inga po pierwszej wizycie napisała w liście do córki te słowa: „cieszymy się, że nasz dom rodzinny trafił w tak dobre ręce”.

ANNO DOMINI 2002
 

Jerzy Łucejko
Darłowo, ED 1/2003

Auta Retro

strona główna

o nas

reklama

kontakt

Serwis informacyjny o Ziemi Darłowskiej

infopomorze.pl | iwczasy.pl | plan.darlowo.pl | plan.dabki.info | plan.wicie.info
mapa.gmina.darlowo.pl

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2005-2009 www.infodarlowo.pl, www.infopomorze.pl