Echo Darłowa
Wywiad internetowy z Bogdanem Żurowskim - przeprowadził Stanisław Andrzejewski
Czym jest dla Ciebie piłka nożna: zawodem, pasją obowiązkiem?
- Piłka nożna była, jest i będzie moją wielką pasją. Stała się nawet moim zawodem podczas dwuletniej gry w ŁKS-ie Łódź, ale nigdy nie traktowałem jej jako obowiązek, po prostu to trzeba lubić.
Ile czasu poświęcałeś (poświęcasz) piłce nożnej (w Darłovi - Darłowo, w ŁKS - Łódź, w Eagles - Chicago)?
- Jeśli chodzi o czas wyczynowy to w Darłowie i w Chicago jest podobnie: wtorek i czwartek trening, a w niedziele mecz, plus mecze pucharowe z tym, że my tu gramy zimą ligę w hali - (styczeń, luty, marzec jest to osobna liga niż ta na otwartym stadionie, ale grają te same drużyny, tak więc w jednym roku można wygrać dwa mistrzostwa: halowe i „na powietrzu”). Jeśli zaś chodzi o ŁKS to tam już było pełne zawodowstwo. Piłka przez siedem dni w tygodniu. Do Darłowa przyjeżdżałem dwa razy w roku na Święta Wielkanocne i na Święta Bożego Narodzenia. To tyle o czasie wyczynowym, a tak w ogóle to lubię oglądać mecze piłki nożnej „na satelicie” (mecze ligi angielskiej i niemieckiej), czasami "poszperać w internecie" o piłce, no i gram w siatkonogę na kortach. W tym roku mają tu zorganizować Pierwsze Polonijne Mistrzostwa w siatkonogę tak, więc będzie, o co powalczyć.
Jak trafiłeś do obecnej drużyny?
-W czerwcu 1993 roku ŁKS został zaproszony do Chicago przez polonijny klub Eagles . Pierwsze dziesięć dni spędziliśmy tu na miejscu grając jeden mecz z miejscową drużyną meksykańską, a następnie udaliśmy się do Meksyku na trzy tygodnie, gdzie rozegraliśmy pięć meczów. Wracając z Meksyku do Polski mieliśmy przesiadkę w Chicago i tu postanowiłem, że zostaję. Trafiłem do Eagles, bo tylko ich znałem, to oni opiekowali się nami podczas naszego pobytu tam.
Czy jest to jedyny Klub w USA, w którym grałeś?
-Nie. Zacząłem w Eagles (Orzeł), później przeszedłem do innej polonijnej drużyny Cracovii, a następnie było niemieckie Schwaben. Na dwa miesiące wyjechałem do Detriot Neon (halowa liga) skąd wróciłem do Schwaben i ponownie do Eagles gdzie gram do dziś.
Co zadecydowało, że nie występujesz w lidze zawodowej?
-A, więc po kolei. Zostając tu w Chicago słyszałem, że po Mistrzostwach Świata w piłce nożnej USA'94 ma ruszyć zawodowa liga. Pomyślałem, więc, że spróbuję szczęścia za „wielka wodą”. Liga jednak coś nie ruszała, były jakieś problemy, a jak ruszyła, to się okazało, ze trzeba mieć papiery tzn. pozwolenie na pracę lub zieloną kartę. Ja miałem status nielegalnego emigranta, tak więc odpadłem na starcie. Zostały mi tylko kluby amatorskie. Później trafiłem wraz z moim kolegą Grzesiem Maślakiem (Lech Poznań) do Detroit Neon. Tam mieli nam załatwić papiery, które pozwalałyby na grę. Jednak moje papiery były trudne do załatwienia (za długi okres od wygaśnięcia ważnej wizy, którą dostałem na przyjazd z ŁKS-em).Tak, więc po dwóch miesiącach i rozegraniu trzech meczów musiałem wrócić do Chicago. Następnie zostałem polecony trenerowi z drużyny Rochester Rhinors (koło Nowego Yorku - 2 liga na otwartych stadionach) byłem tam przez tydzień i chcieli mnie brać, mówili, że są w stanie załatwić papiery do gry, ale ja jakoś nie chciałem, myślałem sobie, co ja tu będę sam robił? Tym bardziej ze w Chicago ogłoszono nabór do Fire. Jak powstała MLS , to w pierwszym roku gry w Chicago nie było drużyny. Zaczęto, więc szukać piłkarzy pod naciskiem opinii publicznej, że w Chicago jest wielu piłkarzy, którzy mogliby pograć w Fire. Zrobiono otwarty trening, na który zgłosiło się ponad 500 zawodników z różnych krajów, w tym ja i trzech moich kolegów z Eagles. Były małe gierki, każdy miał numer na plecach i wokoło pełno trenerów. Byliśmy przerzucani z boiska na boisko, aż na koniec wybrano dwie jedenastki. Ja i dwóch kolegów załapaliśmy się do jednej z nich, zrobiono gierkę, która oglądał pierwszy trener Fire- Pan Bradley. Po gierce nam podziękowano, powiedzieli, że mają nasze dane, numery tel. i będą z nami w kontakcie. Do dzisiaj do nikogo nie zadzwonili. Zrobiono ten nabór na odczepnego, bo za dużo było szumu wokoło tego, a oni i tak mieli swoich zawodników. Później miałem jeszcze propozycje wyjazdu do Włoch i do Grecji, ale lat już przybyło, brakowało profesjonalnego treningu, ożeniłem się i trzeba było się jakoś ustatkować.
Zdaniem wielu specjalistów posiadasz wszystkie cechy dobrego piłkarza. Nie zrobiłeś jednak kariery na miarę talentu (mistrzostwa sportowego). Dlaczego?
-Wszystko szło w dobrym kierunku do momentu, kiedy w ŁKS-ie po roku gry złapałem kontuzje pleców. Trafiłem do szpitala, operacja. W tym czasie z ŁKS-u odszedł trener, Łazarek. Po wyjściu ze szpitala trwała rehabilitacja, osobny tok treningowy i tak wypadłem ze składu. Później wróciłem do drużyny i byłem rezerwowym walczącym o miejsce w pierwszej jedenastce i grającym końcówki meczów. No, a później był już wspomniany wyjazd do USA.
Wyjazd do ŁKS-u znamionowało, iż możesz odnieść sukces. Był tam bardzo dobry trener - Łazarek, nie mniej znani inni zawodnicy. Jak przyjęto Ciebie w Klubie (ŁKS)?. Czy odczułeś dużą różnicę pomiędzy I a III ligą?
-W klubie przyjęto mnie normalnie jak nowego zawodnika, który będzie chciał zabrać komuś miejsce w drużynie. Tam, już nie ma żartów jest walka na treningach czasami ostrzejsza niż na meczach. Wiadomo, kto grał ten lepiej zarabiał. Słyszałem nawet takie hasło „na boisku nie ma przyjaciół". Niepozostało mi nic innego jak tylko podjąć walkę ze starymi wygami ligowymi i chyba mi się to udało, bo w pierwszym roku gry na 32 mecze zagrałem w 25 i strzeliłem jednego gola Lechowi, w drugim roku po operacji rozegrałem 7 meczów ligowych i też strzeliłem jednego gola Widzewowi w derbach Łodzi.
Różnica między pierwszą a trzecią ligą leży w kwestii organizacyjnej i odnowy biologicznej. Myślę ze trenerzy zarówno Zbyszek jak i Wiesiek Ćwirko poradziliby sobie i w pierwszej lidze, a niektórzy piłkarze, z którymi grałem w Darłovii pewnie też.” Ci pierwszoligowcy to są tacy sami ludzie jak my " pamiętam jak rozmawialiśmy o tym z kolegami po treningach, Darłovii z Diabłem, Pitrem, Kiciorkiem, Biniem, Kyszym, Todkiem, Zebolkiem, Kwaskiem, Krzywym, Świergolem, Marjutą, Szarakiem i wieloma innymi. Wszyscy wiedzą, o kim mówię. No i oczywiście gra w pierwszej lidze to Twój chleb nic nie robisz tylko masz jak najlepiej przygotować się do gry. Żadnej pracy fizycznej po 8 czy 10 godz. dziennie, a później jeszcze trening i mecz.
Czy będąc w ŁKS, miałeś wówczas propozycje przejścia do innych klubów? ”Ławka” ŁKS w tym czasie była bardzo długa i bogata?
- Nie, nie było żadnych propozycji, co do zmiany klubu, a ławka była rzeczywiście długa i bogata. Ale nie zawsze grają najlepsi, czasami w grę wchodzą układy.
Czy będąc w ŁKS, miałeś wówczas propozycje przejścia do innych klubów? ”Ławka” ŁKS w tym czasie była bardzo długa i bogata?
- Nie, nie było żadnych propozycji, co do zmiany klubu, a ławka była rzeczywiście długa i bogata. Ale nie zawsze grają najlepsi, czasami w grę wchodzą układy.
Z perspektywy czasu jak sądzisz, jaki wpływ na Ciebie jako piłkarza mieli pierwsi trenerzy?
-Bardzo miło wspominam moich wszystkich trenerów z Darłovii. Tym pierwszym, który mnie uczył piłkarskiego abecadła był Zbyszek Ćwirko. Był moim trenerem w klubie i nauczycielem wf-u w szkole nr.3. Wspaniały człowiek do tańca i do różańca. Nie raz mówiliśmy sobie w szatni przed meczem "panowie musimy dzisiejszy mecz wygrać to dla Ćwirusa". To on mnie ustawił w środku pomocy, choć przez pewien okres chciał zrobić ze mnie bocznego pomocnika, czego ja nie lubiłem, denerwowała mnie ta boczna linia boiska tak blisko mnie i on to chyba widział, bo znowu wróciłem do środka. Później trener Fularczyk chciał żebym grał na stoperze. Zagrałem chyba jeden mecz nieźle mi poszło, ale też nie lubiłem tej pozycji za daleko od bramki przeciwnika. Za czasów trenera Wiesia Ćwirko pierwszy raz łyknęliśmy takich trochę innych treningów. Miał on warsztat taki z górnej półki. Z tej okazji chciałbym podziękować wszystkim moim trenerom za to, że dzięki nim mogłem, choć przez chwile posmakować tej pierwszoligowej piłki.
Czy w warunkach Darłowa i przy tej bazie treningowej, bez odnowy biologicznej, bez odpowiednio przygotowaniach zawodników można odnosić sukcesy porównywalne z „twoimi czasami” w Darłovii? Co Was najbardziej motywowało do gry?.
-Jest takie powiedzenie: "tak krawiec kraje, jak mu materiału staje". W tych czasach, kiedy ja grałem, w Darłovii było dużo dobrych zawodników i trener mógł coś osiągnąć z tą drużyną nie wiem jak to wygląda teraz. Ale jak nie ma materiału to żaden dobry trener nic nie zrobi. Wówczas w Darłovi grali sami darłowiacy plus żołnierze, którzy odbywali służbę wojskową w Darłówku lub w Darłowie, my się znaliśmy jak łyse konie, panowała rodzinna atmosfera, aż chciało się grać. No i wspaniała publiczność jak zawsze w komplecie. Na niedzielny mecz czekało się z utęsknieniem. To właśnie dla nich się grało. Był jeszcze jeden bodziec do lepszej gry a mianowicie być lepszym od Gwardii Koszalin i Gryfa Słupsk to były mecze, jak dobrze pamiętam to, raz Gwardii wrzuciliśmy u nas 6 bramek.
O pieniążkach się nie mówi w niektórych kręgach. Wiem jednak, że wzbudza to największe zainteresowanie. Proszę o szczerą odpowiedź. Powiedz po tych 10 latach - o finansach związanych z Darłovią. Ile, kto zarabiał ile Ty otrzymywałeś, jak to się miało do ŁKS-u itd.?
- W Darłovi graliśmy jak to się mówi za czapkę gruszek. Nigdy nie było wielkich pieniędzy. Od czasu do czasu jakiś prywatny sponsor przyniósł do szatni po dobrym i wygranym meczu jakieś pieniądze, za które kupiliśmy piwo dla całej drużyny i to było wszystko. W ŁKS-ie miałem miesięczną pensję plus premie za mecze, premie były ustalane w zależności od zajmowanego miejsca w tabeli. Nie ma, co mówić o sumach, bo czasy się zmieniają wartość pieniądza też. Powiem tylko, że dla mnie były to duże pieniądze jak na młodego chłopaka.
Dziękuję i pozdrawiam Stanisław Andrzejewski
Darłowo - godz. 23:32 - 9 lutego 2003
Stanisław Andrzejewski
Darłowo, ED 2/2003